ROK 1987/1988:
POWSTAJE (NOWY) SZCZEP ZHP PRZY SP-20

Rok 1987/1988 to początek pracy Szczepu ZHP przy SP-20 w Poznaniu w nowych ramach organizacyjnych, z podziałem pionu harcerskiego na 11 i 434 PDH (drużynę harcerzy i drużynę harcerek) oraz z dwoma drużynami zuchowymi. Powstają nowe zastępy. Trwają kontakty z różnymi środowiskami harcerskimi spoza Hufca Poznań-Nowe Miasto, zwłaszcza z 37 PDH "BKIK" ale także z Duszpasterstwem Harcerzy i Harcerek Grodu Przemysława. Szczep SP-20 wyraźnie sytuuje się w opozycyjnym ("kihamowskim") nurcie harcerstwa. Kontynuowany jest też udział w imprezach turystycznych z programu Harcerskiego Klubu Turystycznego "Trakt". Zaczyna się wreszcie kształtować rytm własnych imprez Szczepu - po raz pierwszy odbywa się Biwak Wigilijny, zimowisko w górach i Biwak Majowy.

W nowym roku harcerskim (po obozie "indiańskim" nad Smolęskiem) nastąpiła reorganizacja środowiska harcerskiego przy SP-20 na Os. Rzeczypospolitej. Z dniem 10 X 1987 rozkazem Komendanta Hufca Poznań-Nowe Miasto L10/1987 został powołany Szczep Harcerski przy Szkole Podstawowej nr 20, którego szczepowym został hm. Tomasz Ptaszyński. W skład Szczepu weszły 11 PDH, 50 PDH, 22 DZ i 36 DZ. Dokładniej wyglądało to następująco:

- 11 PDH z drużyny koedukacyjnej przekształciła się w drużynę męską. Zrezygnowano z nazwy „Turystyczna”, a nowym drużynowym został pwd. Jarosław Łuczak „Hugon”, dotychczasowy przyboczny 37 PDH „BKIK”. Ponieważ był on instruktorem innego hufca, na dodatek „podejrzanym politycznie” za związki z nurtem KIHAM-owskim, więc przez pierwszy rok pełnił on funkcję nieoficjalnie, a w rozkazach Hufca Poznań-Nowe Miasto nominalnie drużynowym był mianowany pwd. Mariusz Jóźwiak „Iżik”. W składzie drużyny od października 1987 istniały trzy zastępy: „Kobuzy” (zastępowy "Iżik") „Świstaki" (zastępowy dh. Jacek Ś.) i „Wilki” (zastępowy dh. „Liniś”). "Kobuzy" i "Świstaki" istniały już wcześniej, a "Wilki" powstały jesienią 1987 z ex-zuchów.
- powstała też nowa drużyna żeńska, której drużynową została pwd. Katarzyna Słabolepsza. Początkowo otrzymała ona odgórnie „pierwszy wolny” numer 50 PDH, który jednak wkrótce (w dniu 15 I 1988) na wniosek Rady Drużyny zmieniono na 434 PDH, tak, aby numer drużyny nawiązywał do „Jedenastki” (suma liczb 4 + 3 + 4 = 11). W skład 434 PDH obok „Szarotek” (zastępowa dh. Marzena) weszły dwa nowe zastępy: „Szafranki” (zastępowa dh. "Olas”) powstałe z ex-zuchenek 36 PDZ oraz „Szafirki” (zastępowa dh. Agnieszka) złożone z harcerek, które przeszły do nas z 3 PDH. Ten ostatni zastęp był swoistą eksterytorialną ekspozyturą Szczepu w Kozichgłowach i Głównej.
Były też już dwie drużyny zuchowe:
- 22 PDZ „Baśniowe Bractwo” (drużynowa dh. Magdalena Borucka).
- 36 PDZ „Mali Przyrodnicy” (drużynowa phm. Dorota Dziamska).

Wspomnienia - IŻIK (2005): Idea utworzenia wspólnego szczepu z „BKIK” zaraz po obozie się zaczęła rozmywać. Zresztą od początku nie było szans na jej realizację. W tym czasie obowiązywała ścisła rejonizacja hufców. Drużyny działające na Os. Rzeczypospolitej musiały podlegać pod Hufiec Poznań-Nowe Miasto i nie mogło być mowy o innym rozwiązaniu. Nie mogliśmy sobie tak po prostu odejść gdzie indziej – mogli sobie odejść instruktorzy, ale musieliby zostawić całą młodzież. Trudno też byłoby odchodzić, kiedy mieliśmy tak sprzyjającego harcerstwu dyrektora szkoły jak p. Michalski. Tym bardziej później, kiedy Dorota, a potem i Hugon zaczęli pracować jako nauczyciele w SP-20. A czy z kolei „BKiK”, „podziemna ekipa”, czy nie mogli się przenieść do Nowego Miasta? Sądzę, że ten wariant w ogóle nie był brany pod uwagę przez nikogo. Pozostała więc jedynie idea nieformalnej „wspólnoty drużyn indiańskich”...

Wspomnienia - DOROTA (2005): Po obozie wszyscy dostaliśmy ogromnego „poweru”, choć mieliśmy świadomość że podobóz harcerski nie wyszedł najlepiej. Wtedy też powstała ostatecznie koncepcja drużyny żeńskiej, bo obok „Szarotek” był już drugi zastęp Kasi i trzeci złożony z dziewczyn z 3 PDH. Postanowiłyśmy wtedy, że przed Przyrzeczeniem będą chusty szare jak dotąd w „Szarotkach”, a po Przyrzeczeniu niebieskie, bo w BKIK harcerze na okresie próbnym nosili niebieskie, a potem dopiero czarne, więc w razie przejścia do nich z pionu harcerskiego do starszoharcerskiego by pasowało. Postanowiłyśmy też, że nazwy wszystkich zastępów będą zaczynać się na „Sza”, stąd „Szafranki” i „Szafirki”. Nawet nie myśleliśmy chyba o formalnym stworzeniu Szczepu z BKIK, czyli o tym żeby działać w jednym miejscu, czy przechodzić z hufca do hufca. Była to raczej idea pewnej wspólnoty – wspólna obrzędowość, wyjazdy itp.

KALENDARIUM WYDARZEŃ: PAŹDZIERNIK 1987 - CZERWIEC 1988:

2-4 X 1987 – 11 PDH (wraz z harcerkami tworzącej się 434 PDH) uczestniczyła w Wielkiej Grze Wojennej "Perkun 5" (indiański) organizowanej przez 37 Szczep „Bractwo Kruka i Kojota”. Poszczególne osoby z naszego środowiska uczestniczyły w "Perkunach" już wcześniej, ale w roku 1987 po raz pierwszy na tę imprezę wyruszyła większa reprezentacja. W pierwszych latach (do 1990) nasz udział w „Perkunie” polegał raczej na zwykłym uczestnictwie, bez szans na zwycięstwo w konfrontacji z tak potężnymi ilościowo i sprawnościowo drużynami jak „Zagończycy” czy podwarszawska „Zielonka”.

Wielka Gra Wojenna – Zlot Drużyn Zaprzyjaźnionych „PERKUN” w latach 80-tych i w I połowie lat 90-tych był imprezą zupełnie wyjątkową i inspirującą. Organizatorem była (i nadal jest) 37 PDH „Bractwo Kruka I Kojota” należąca do Hufca Poznań-Jeżyce, a później do Hufca Poznań-Stare Miasto, wreszcie do Hufca Poznań-Śródmieście (Siódemka). Inicjatorem „PERKUNA” był legendarny „Mokasyn” (Maciej Rydlewicz), pierwszy drużynowy BKIK. „Perkun” odbywał się zawsze w weekend na początku października. Impreza miała do końca lat 80-tych charakter półoficjalny lub całkiem nieoficjalny, jako że mocno odstawała od ówczesnej oficjalnej linii programowej władz ZHP. W latach 80-tych przyjeżdżały ekipy z różnych stron Polski, m.in. Wrocław, Kielce i Zielonka pod Warszawą.
Formułę „Perkuna” dziś można by określić jako połączenie rajdu w nieznane, rajdu przygodowego, Live Action Role Playing Game (LARP) i zlotu towarzysko-integracyjnego. W latach 80-tych było to coś absolutnie nowatorskiego. Każdy „Perkun” miał specjalny „styl” (fabułę) zgodnie z nią należało wykonać stroje i inne zadania przedimprezowe. Miejsce gry i zlotu było tajemnicą do ostatniego momentu, noclegi odbywały się pod namiotami, czasem w kilku miejscach, impreza więc miała charakter trochę ekstremalny (czasem już na początku października są przymrozki i szron na namiotach). Już na zbiórce należało się pojawić w strojach - nagle na dworcu głównym PKP w Poznaniu pojawiały się tłumy Indian czy rycerzy... Harmonogram zajęć na „Perkunie” nie był wcześniej podawany do wiadomości – trzeba było w każdej chwili spodziewać się jakiegoś alarmu czy komunikatu. Udział w „Perkunie” wymagał dobrej kondycji fizycznej: jedna a czasem i dwie noce pozostawały nieprzespane, nie było warunków do mycia się itd. Program toczył się bardzo wartko, ale była też zawsze chwila oddechu – czas na rozmowy, luźne łażenie po obozowisku i „integrowanie” się z innymi ekipami. Specyficzna była atmosfera na „Perkunie”, można ją określić jako ludyczną czy rubaszną. Na apelu końcowym wznoszono różne dziwne okrzyki, często wybuchały petardy, czasem rozpoczynała się spontanicznie „łuzganina” czyli coś w rodzaju kontrolowanej bijatyki. Zasadniczym zadaniem patroli była rywalizacja o trofeum główne zwane także „Perkunem” - w początkowym okresie była to zwykle rzeźba wykonana przez samego „Mokasyna”. Rywalizacja rozstrzygała się zwykle w jednej decydującej grze lub konkurencji i polegała na fizycznym zdobyciu statuetki – czasem np. była ona sprzedawana w licytacji za walutę zdobytą na grze.
W „Perkunie” zawierały się trzy elementy: wyczyn, przygoda i przyjaźń, a właściwie cztery – bo do pewnego momentu (do 1989) także w pewien sposób kontestacja „reżimu”. Impreza była bardzo inspirująca, dawała dużą satysfakcje uczestnikom, stała się wzorem dla wielu podobnych oraz motywowała do organizowania ciekawych rzeczy we własnym środowisku. Pamiątką z „Perkuna” była tradycyjnie oryginalna dwuczęściowa plakietka – złożona z części do noszenia na kieszeni i części do noszenia na rękawie nad sprawnościami (zwyczajowo się ją nosiło przez cały rok do następnego „Perkuna”).

6-8 XI 1987 - 11 PDH uczestniczyła w II Młodzieżowym Rajd Pokoju „Jesienny Trakt” do Biskupic, zorganizowanym przez Harcerski Klub Turystyczny "Trakt". Komandorem rajdu był phm. Tomasz Ptaszyński. 11 PDH była najliczniejszą drużyną na tej imprezie.

14 XI 1987 - 434 (50) PDH uczestniczyła w "Kasjopei". Impreza ta od drugiej połowy lat 80-tych weszła na stałe do corocznego cyklu pracy naszego środowiska, zwłaszcza drużyny żeńskiej. "Kasjopeja” czyli spotkanie z piosenką organizowane corocznie w listopadzie przez 57 PDH „Arkona”. Nazwa pochodziła od widocznego na listopadowym niebie gwiazdozbioru Kasjopeja. Pierwsze „Kasjopeje” nie miały jeszcze charakteru festiwali ze sceną, mikrofonami itd. Po prostu spotykało się kilka drużyn, żeby pośpiewać i nauczyć się nowych piosenek. W roku 1987 w „Kasjopei” uczestniczył zastęp „Szarotki”. Jak odnotowano w kronice tego zastępu: Głównym celem naszego przybycia było odśpiewanie piosenki, za którą zdobyłyśmy II miejsce.

11-13 XII 1987 - po raz pierwszy odbyła się urządzana odtąd nieprzerwanie co roku impreza czyli Biwak Wigilijny drużyn harcerskich Szczepu. Z kroniki zastępu "Szarotki": Uczestniczyłyśmy w biwaku szczepu który odbył się 11-12-13 grudnia 1987 r. w Zglińcu. Po rozlokowaniu się chłopcy wyszli, a dziewczyny zrobiły sobie kominek. Był to pamiętny kominek ponieważ był odczytany na nim pierwszy rozkaz naszej nowej drużyny czyli 434 Poznańskiej Drużyny Harcerek. Dzień minął bardzo szybko na szukaniu mocy, ale to inna historia. Następny kominek przygotowali chłopcy – był to nasz szczepowy opłatek. W nocy połowa dziewczyn nie spała z niezbadanych przyczyn. Później się okazało, że czekały na bieg na stopień, ale go i tak nie było – to był kawał palce lizać!

29 I - 6 II 1988 - w Zawoi (Beskidy) odbyło się pierwsze zimowisko 11 i 434 PDH. Wg początkowych planów miało ono się odbyć w Górach Świętokrzyskich (i nawet taki napis znalazł się na plakietce) ale ostatecznie trafiliśmy pod Babią Górę.

Z kroniki zastępu "Szarotki": Nasze zimowisko odbyło się w Zawoji koło Suchej Beskidzkiej. Jechaliśmy na nie całą noc z wesołymi jak zwykle chumorami [sic!] Zimowisko związane było z filmem. Codziennie kręciliśmy film w innym kraju. W każdym dniu była jedna gra terenowa lub zadanie dla zastępów. Wieczorem był kominek na którym były przedstawiane sceny z filmów, książek, teleexpress itp. Zastępy rywalizowały pomiędzy sobą, mósiały [sic!] między innymi przygotować posiłek który by był charakterystyczny dla danego państwa. W dniu kiedy kręciliśmy film we Francji, przygotowanie posiłku przypadło naszemu zastępowi. Zaprosiłyśmy resztę Szczepu do restauracji o nazwie „Bierz se sam”. Rywalizację wygrał nasz zastęp mimo iż wszystkie zastępy były dobre i zaciencie [sic!] walczyły. Nagrodą był Złoty Lew Wenecki czyli mapa Beskidu Makowskiego.

Wspomnienia - ALICJA (2004): Miło wspominam to zimowisko. Było pierwsze, i może przez to miało aż tak wielki urok, ale też dużo się na nim działo.Bardzo dobrze pamiętam kominki, było dużo zabawnych scenek, fajnie się bawiliśmy. Mieszkaliśmy przy klasztorze i trzeba było ściśle przestrzegać godzin rozkładu dnia, zwłaszcza ciszy nocnej o 22.00.

Wspomnienia - DOROTA (2005): Bazę w Zawoi pomogli nam znaleźć oo. karmelici bosi z Duszpasterstwa Harcerek i Harcerzy. Warunki były bardzo spartańskie, był to nie w pełni wykończony dom pielgrzymkowy. Spaliśmy na materacach na podłodze, trzeba było palić w piecu. Dom położony bardzo wysoko na górce za wsią. Było to pierwsze zimowisko naszego Szczepu, pierwsze na którym były drużyny w całości. Bardzo nam się udało metodycznie, udało się zmotywować ludzi do zdobywania sprawności. Pamiętam Sebastiana „Zomowca” z Kobuzów, jak koniecznie chciał wciąż pomagać w kuchni i sprzątać...

Zimowisko Szczepu Leśni, 1988
Zimowisko w Zawoi - wymarsz na zajęcia
Zimowisko Szczepu Leśni, 1988
Scenka z wieczornego kominka...
Zimowisko Szczepu Leśni, 1988
Baza noclegowa - dom rekolekcyjny
Zimowisko Szczepu Leśni, 1988
Jak widać, zima 87/88 była bezśnieżna, nawet w górach

22 II 1988 - 11 PDH uczestniczyła w "nielegalnych" obchodach Dnia Myśli Braterskiej w Duszpasterstwie Harcerek i Harcerzy Grodu Przemysława. Przez rok 1987/1988 trwały kontakty naszego środowiska ze środowiskami harcerskimi nastawionymi opozycyjnie wobec ówczesnej oficjalnej polityki władz ZHP. Środowiska te, nawiązujące do dorobku i idei KIHAM-u z lat 1981-1982, grupowały się wtedy wokół Duszpasterstwa. Spotkanie drużyn w Dniu Myśli Braterskiej trwało cały dzień i składało się z dwóch etapów. Pierwszym była gra terenowa po Poznaniu, w której uczestniczyły pięcioosobowe patrole mieszane złożone z losowo dobranych osób z różnych drużyn. Zadaniem patroli było odnalezienie w centrum Poznania miejsc związanych z Powstaniem Wielkopolskim i początkami harcerstwa. W trakcie gry patrole mogły się nawzajem zwalczać, zrywając sobie z ramion karteczki „życia”. Drugim etapem był kominek w podziemiach klasztoru karmelitów na Wzgórzu Św. Wojciecha. Warto pamiętać, że w tym czasie zwyczaj obchodzenia DMB i pamięć o Robercie Baden-Powellu nie był jeszcze oficjalnie uznawane przez władze ZHP. ZHP nie należał też jeszcze wtedy do światowego ruchu skautowego.

16 IV 1988 - cały Szczep uczestniczył w II Zuchowym Złazie Siedmiomilowych Butów "Abecadłowym Szlakiem" z metą w Strzeszynku. 11 PDH pełniła funkcję drużyny sztabowej, pomagając w organizacji tras i mety. Komandorem rajdu był hm. Tomasz Ptaszyński.

Wiosna 1988 - w SP-20 w sali gimnastycznej odbyła się pierwsza przygotowana przez Szczep wystawa origami, czyli dzieł sztuki wykonanych w japońskiej technice składania papieru. Origami stało się na pewien czas silnym kierunkiem pracy Szczepu – początkowo tylko zuchów, później także harcerzy. Kolejna wystawa odbyła się zimą 1988/1989, a trzecia wiosną 1990. Wszystkie były zwiedzanie nie tylko przez nauczycieli i uczniów SP-20, ale także z innych szkół ratajskich. Dzięki origami nasz Szczep zdobył pewien rozgłos, pisano o nas w „Świecie Młodych” i „Głosie Wielkopolskim”. W późniejszym okresie przy SP-20 powstało Polskie Centrum Origami kierowane przez hm. Dorotę Dziamską.

29 IV 1988 - Szczep uczestniczył (z racji obowiązku) w apelu z okazji XX-lecia nadania Hufcowi Poznań-Nowe Miasto imienia Janka Krasickiego. Impreza ta była traktowana jako przykra konieczność, a o postaci owego bohatera (komunistyczny działacz z czasów II wojny światowej) w Szczepie w ogóle się nie mówiło.

30 IV - 2 V 1988 - pierwszy Biwak Majowy: w lesie pod Sulęcinkiem koło Środy Wielkopolskiej odbyła się po raz pierwszy impreza, która później realizowana była niemal corocznie i przylgnęła do niej nieskomplikowana nazwa „Biwak Majowy”, a był to po prostu zwykły biwak drużyn harcerskich (i czasem także zuchowych) naszego Szczepu. W roku 1988 harcerze i harcerki nocowali pod namiotami w lesie, a zuchy w pobliskiej szkole. Mieliśmy wspólne ognisko z biwakującą niedaleko 37 PDH „BKIK”, wprowadzające w fabułę nadchodzącego obozu letniego (która jednak potem okazała się zupełnie inna).

Wspomnienia - GRZECHU (2004): Był to mój pierwszy wyjazd z drużyną. Ogólnie wszyscy w drużynie wyglądaliśmy dość jednakowo – mundury harcerskie, rogatywki, standardowym okryciem wierzchnim był zielony brezentowy skafander „kangur”, spodnie to w większości granatowe dżinsy, tylko niektórzy mieli „moro” (ja bardzo długo nie miałem). Buty różne – tzw. pionierki, lub zwykłe trampki. Był jeden ogólnie dostępny model menażki „harcerz”, jeden czy dwa modele latarek itd. Zazdrość i podziw budził wszelki sprzęt wojskowy, a także punktem honoru każdego chłopaka było, by na biwak brać jak najmniej rzeczy i jak najmniejszy plecak. Najwyżej połowa z naszej drużyny miała już plecaki ze stelażem, większość miała klasyczne brezentowe "worki". Do jedzenia zabierało się na biwak na osobę 1 chleb, masło, coś do chleba, oraz produkty obiadowe według odgórnych wytycznych. Po kilku kilometrach marszu (Iżik jechał na rowerze i miał do niego przymocowaną dzidę, krzyczał „Pancerne rowery!” „Pancerne rowery!”) dotarliśmy do lasu i rozbiliśmy namioty. Tej nocy był alarm i jak się okazało, przyrzeczenie Gonza, ale ja otrzymałem zadanie pozostania w obozie wraz z kilkoma innymi na warcie i pilnowanie ogniska. Następnego dnia przed południem ... szczerze mówiąc nie pamiętam co robiliśmy. Nie pamiętam też, czy obiad gotowaliśmy na ognisku, czy na kocherach, ale na pewno w terenie. Wodę trzeba było przynosić z pobliskiego gospodarstwa. W południe graliśmy w piłkę z miejscowymi chłopakami ze wsi. Po południu – a może przed południem właśnie? – była gra terenowa z fabułą jakby kiplingowską. Podzielono nas na trzy armie: Sipajów, Gurkhów i Imperium Brytyjskie. Tyle, że gra... zupełnie nie wyszła, bo ekipy, które miały ze sobą walczyć, się pogubiły w lesie i zupełnie nie nawiązały kontaktu. Pod wieczór poszliśmy gdzieś zwartymi drużynami – okazało się, że do biwaku BKIK. Wtedy miałem okazję po raz pierwszy zobaczyć tą drużynę. Był tam legendarny „Mokasyn”, wódz i twórca BKIK. Opowiedział nam jakąś legendę odnoszącą się do przyszłego obozu, była tam mowa o shogunach, mieczach samurajskich itd. O samym BKIK zorientowałem się tyle, że jest to drużyna starszoharcerska, jakby „undergroundowa” w klimacie, wszyscy chodzili w spodniach i bluzach moro. W drodze powrotnej do naszego obozowiska okazało się, że to nie koniec atrakcji. Było przyrzeczenie „Zuli” czyli Michała z naszego zastępu, przy ognisku w lesie. Pierwszy raz byłem wtedy świadkiem przyrzeczenia, słów „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce...” (a był to rok 1988, wtedy jeszcze oficjalnie w ZHP obowiązywało przyrzeczenie o socjalizmie). Po przyrzeczeniu zostawiono nasz zastęp sam (nawet bez Iżika) by zgasił ognisko. Było to niedaleko miejsca biwaku. Zasiedzieliśmy się trochę, nagle... usłyszeliśmy warkot motorów i zobaczyliśmy blask reflektorów. Do ogniska podjechało kilka motocykli czy motorowerów. Po chwili sytuacja się wyjaśniła – to chłopaki z pobliskiej wsi, może nawet ci sami z którymi rano graliśmy w piłkę. Chcieli nas częstować papierosami, ale odmówiliśmy. Pogadaliśmy trochę o sporcie, potem pojechali, a my wróciliśmy do obozu. Następnego dnia zwinęliśmy namioty i pojechaliśmy do Poznania.

28-29 V 1988 - 11 i 434 PDH uczestniczyły w imprezie zakamuflowanej jako „Zlot Drużyn Zaprzyjaźnionych” w Nienawiszczu koło Rogoźna. W rzeczywistości był to zlot drużyn związanych z konspiracyjnym Ruchem Harcerskim Rzeczypospolitej, poświęcony 70 rocznicy odzyskania niepodległości. Odbyła się tam między innymi gra terenowa oraz ognisko na temat wydarzeń 1918 roku – padały „zakazane” wówczas nazwy jak Lwów i Wilno, czy budzące dreszcz emocji nazwiska, jak Józef Piłsudski...

Wspomnienia - GRZECHU (2004): Było to moje pierwsze zetknięcie się z Ruchem Harcerskim Rzeczypospolitej w pełnej formie i bardzo się cieszę, że miałem to szczęście, iż zdążyłem łyknąć chociaż trochę atmosfery tego nurtu harcerstwa. Pamiętam 9 czy 10 km marszu z Parkowa do Nienawiszczy, po drodze piliśmy wodę ze studni w jakimś gospodarstwie. Było bardzo gorąco. Na miejscu ogromne obozowisko, wiele namiotów, tylko zastępy męskie (żeński zlot był w pobliżu ale osobno). Chyba jeszcze tego samego dnia było ognisko (a może było w sobotę?...) w każdym razie zrobiło wielkie wrażenie. Zaczęło się tak, że na środek wbiegło kilku dryblasów w niemieckich hełmach, wyrwało tablice z Orłem Białym i wbiło biało-czarne słupy graniczne... – tak się zaczęła długa gawęda poświęcona zaborom i walkom o niepodległość, przeplatana piosenkami niepodległościowymi, narodowymi, wojskowymi itd. Opowiadano o udziale harcerzy w walkach o niepodległość 1918-1920, pamiętam że było tam chyba sporo nacjonalizmu kresowego, który mnie zresztą raził – mowa była o „polskim Lwowie”, „polskim Wilnie” itd. Już wieczorem strasznie cięły komary, a przez noc zleciały się ich całe stada. Rano obudziliśmy się w namiocie ze ścianami dosłownie pokrytymi komarami i zerwaliśmy się do bohaterskiej walki, w której wytłukliśmy tysiące tych stworzonek…. Po apelu ruszyliśmy na grę terenową. Wszyscy zostali podzieleni na trzy wielkie armie – polską, niemiecką i radziecką. „Kobuzy” trafiły do polskiej. Każdy miał dwie wstążeczki „życia”, a każda armia miała swoją flagę i zadanie zdobyć flagi przeciwników oraz odwiedzić 10 punktów na których były informacje o wydarzeniach 1918 roku. Punkty miały nazwy miast: Poznań, Kraków, Warszawa, Lublin, Lwów, Wilno itd. Nasz zastęp jednak na samym początku się zgubił i właściwie w grze nie wzięliśmy udziału... Posiłki każdy zastęp szykował sam, a po obiedzie był „konkurs technik harcerskich”. Tam poznałem gorszą stronę „kihamowskiego” harcerstwa, a mianowicie swego rodzaju zupactwo. Na punkcie z alfabetem Morse’a instruktor go obstawiający strasznie się nas czepiał, szydził z naszej niewiedzy (faktycznie, tylko Przemo miał stopień młodzika i coś tam umiał z Morse’a, reszta była zielona), kpił, że Przemo dostał młodzika „od cioci na imieniny”. Bardzo nas to zirytowało i zaczęliśmy owego instruktora nazywać „Robinsonem” gdyż miał gęstą brodę. W niedzielę była msza polowa, a potem wracaliśmy pieszo do Parkowa na pociąg. Upał był jeszcze większy niż w piątek. Łukasz, który miał obowiązek niesienia zastępowego kociołka, założył sobie go na głowę i mówił, że jest żołnierzem Afrika Korps. Zaś „Luśka” w pewnym momencie usiadł na drodze i powiedział „dalej nie idę!!!”. Nie pamiętam już, jak Przemo skłonił go do dalszego marszu...

WCZEŚNIEJ:
I 1986 - VI 1987
WCZEŚNIEJ:
Obóz 1987
Jez. Smolęsko
DALEJ:
Obóz 1988
Jez. Wielatowo
DALEJ:
Rok
1988/1989

Aby wrócić na stronę główną lub zajrzeć do innych działów, skorzystaj z menu po lewej stronie.
Jeśli klikniesz tu, STRONA GŁÓWNA otworzy się w nowym oknie.